niedziela, 16 sierpnia 2020

Sowie opowieści: Mike Bayer - Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji



Kiedyś bardzo unikałam wszelkich poradników. Cały czas w głowie miałam pytanie: po co mi to? Przecież mogę łapać doświadczenie na własnych zasadach i tak jak sobie wyobrażam. A potem przyszła dorosłość... Nie napiszę, że jest to jakiś najgorszy czas, ale nie ukrywajmy – do łatwych nie należy. Codzienna beztroska odchodzi w dal i pojawia się coraz więcej obowiązków, problemów. Dokładnie tak to wygląda. Nie można już tylko płynąć z prądem, tylko trzeba płacić rachunki, a kiedy pojawia się się dziecko – myśleć o jego/jej przyszłości. I tak od dłuższego czasu łapie się na tym, że równie często co za ciekawymi powieściami, rozglądam się za poradnikami, które pozwolą mi lepiej funkcjonować, poprawić zdrowie, ogarnąć rzeczywistość, czy po prostu ułożyć sobie wszystko w głowie. Właśnie przez ostatni punkt sięgnęłam po pozycję Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji, której autorem jest Mike Bayer. 

A w środku

Co cię napędza w życiu i daje motywacje do działania? Jesteś spełniony, a codziennie skupiasz się na najważniejszych celach oraz relacjach? A może jednak czujesz się więźniem i odhaczasz tylko nieistotne punkty z listy? Czy masz wrażenie, że widzisz się jako pasażer, inni spełniają marzenia, a ty odwalasz ciągle tą samą rutynę? Jakby każdy dzień był taki sam i nigdy nie miałoby się to zmienić? Jeśli czujesz, że chcesz czegoś więcej, a powolne dryfowanie nie sprawia ci radości – czas na zmianę! Właśnie Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji może ci w tym pomóc! Książka oraz zawarte w niej treści pozwolą ci znaleźć najlepszą wersje siebie, a ty poczujesz wolność, radość, wyzwolenie. Poradnik to narzędzie, dzięki któremu zaczniesz zadawać sobie ważne pytania, a chęć zmiany pojawi się od tak. Odkryjesz prawdziwe ja, dowiesz się co cię ogranicza, jak sobie z tym radzić. Dowiesz się jak poprawić siedem sfer: życie towarzyskie, osobiste, zdrowie, wykształcenie, relacje, praca, rozwój duchowy. 



Kto za tym stoi?

To taki skrót, co nam obiecuje opis poradnika. Brzmi ciekawie, prawda? Ale jak jest w rzeczywistości? Pisać można dużo, ale najważniejsze jest czy to wszystko działa. Nie ukrywam, że do sięgnięcia po pozycje skusiłam się prze nazwisko autora. Mike Bayer to znany i ceniony coach, który pomógł tysiącom osób znaleźć najlepszą wersję siebie i robić, to co kochają. Ale dlaczego akurat on jest taki wyjątkowy, przecież na świecie jest wielu takich? Otóż Mike, współpracował z nie tylko ze zwykłymi ludźmi, ale również sportowcami, właścicielami firm wartych miliony czy celebrytami. Wszystkim im pomógł, więc dlaczego nie miałby mi czy tobie? Bardzo silnie udziela się w fundacji CAST oraz uczy, że zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak cielesne. Jego podróże do biedniejszych rejonów świata, są bardzo dobrze znane. Sam przeszedł ciężką drogę (był uzależniony) i na podstawie własnych doświadczeń chce pomagać innym. Twierdzi, że każdy może żyć lepiej oraz w zgodzie z własnymi potrzebami. 



Lepsza wersja siebie

Nie wiedziałam czego się spodziewać po tytule. Dużo jest różnych poradników, które mają nam pokazać tą właściwą drogę działania i wiele z nich można potłuc o wiecie co. Mike daje ciekawą propozycję, która może przypaść do gustu osoba, które naprawdę mają dość swojego życia i chcą czegoś więcej, a nie normalnej rutyny. Bądź sobą jest czymś na zasadzie pamiętnika wspomnień autora z praktycznymi wskazówkami i poradami. Na początku opowiada o sobie oraz przytacza historie z własnego życia. Daje sygnał: skoro oni i ja daliśmy sobie radę, to dlaczego nie ty? Coś w tym jest, bo już wtedy czułam, że do mnie trafia. 



Kilka myśli

Czy efekty pojawiają się od razu po przeczytaniu? Może niektóre, ale większość to ciągła praca nad sobą, a twórca daje wskazówki na czym się skupić, co olać, a reszta ma trafić w zakamarki pamięci, wyciągać je w miarę potrzeby W środku znajduje się bardzo dużo porad oraz miejsce na inwencje twórczą oraz zastanawianie się nad wadami i zaletami. Chyba nikt się nie spodziewa, że w środku trzeba rysować? A no właśnie. Ja tworzyłam na osobnej kartce, ale to ćwiczenie naprawdę dużo dało. Po zastanowieniu się nad swoimi mocnymi, słabymi stronami, przechodzi się do siedmiu sfer życia, które wymieniałam wyżej. Tak praca własna przeplata się ze wskazówkami oraz mądrymi radami. 

Czy sam pomysł jest super rewolucyjny i nikt o nim nigdy nie wspominał? Nie, ale Mike Bayer stworzył książkę, która do mnie trafiła oraz pomogła w doskonaleniu się. Nie jest jeszcze to ten stan kiedy powiem – ach, wszystko jest zajebiście. Bardziej wskazał drogę działania, nad czym trzeba pracować, a co sobie darować. Myślę, że jeszcze nie raz wrócę do Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji, bo uświadomienie sobie problemu to jedno, a poprawa różnych aspektów życia – zupełnie coś innego. 



Ostatecznie

Czy polecam? Tak, jeśli potrzebujecie pomocy w ruszeniu z miejsca, jednak musicie pamiętać, że to praca solo i nikt jej za was nie wykona, taka prawda. Jeśli nie macie dużej determinacji oraz chęci, może lepiej zwrócić się do profesjonalisty, który was kopnie w cztery litery. Bądź sobą, to na pewno dobra pozycja do uzmysłowienia sobie za co trzeba się zabrać oraz czy jesteśmy w stanie sami to osiągnąć. Polecam, bo oprócz kursoksiążek Pani swojego czasu, nie spotkałam się z tak dobrą pozycją w tej dziedzinie. 


Moja ocena: 6/6
Czytaj dalej »

środa, 5 sierpnia 2020

Sowie opowieści: Peternelle van Arsdale - „Bestia"


Kiedy słyszę słowo „bestia”, od razu przychodzi mi na myśl moja ukochana animacja od Disneya – Piękna i Bestia. Znam ją na pamięć, wszystkie piosenki, a biblioteczka, która w niej jest, to moje marzenie. Wiecie, o czym mówię? Kiedy zobaczyłam tytuł Bestia, w głowie pojawiło mi się: „mmmmmm tak!”. Po poznaniu opisu, okazało się, że będę mogła się podczas czytania przestraszyć. Baśń, obawa, potwór? To ja bardzo poproszę! Tylko czy moje wyobrażenia były tak samo dobre, jak rzeczywistość? Zaraz się dowiecie.
Prawda to czy jednak fikcja?

Wejdź w świat mary sennej, która tak naprawdę jest rzeczywistością. W tajemniczej wiosce Gwenith przychodzi pora wyniszczającej suszy, a zbiegła się z urodzeniem pewnych bliźniaczek – Angeliki i Benedicty. Mieszkańcy oskarżają je o klęskę i wypędzają, wraz z matką, do leśnej głuszy. Po wielu latach dziewczynki powracają do rodzinnej mieściny, ale zupełnie odmienione. Teraz są pożeraczkami dusz, a ludzka natura dawno w nich zanikła. Ich olbrzymi głód sprawia, że przy życiu pozostawiają tylko dzieci, które są przygarnięte przez mieszkańców sąsiedniej wioski, Defaid. Wśród nich jest Alys trzymająca w tajemnicy swój wyjątkowy dar. Jako jedyna może stanąć do walki z potwornym rodzeństwem. Kiedy osada jest w niebezpieczeństwie, dziewczyna rusza do lasu, aby uporać się z dziewczynami oraz ich sprzymierzeńcem – bestią. Czy Alysa uratuje nowy dom? A może tajemniczy stwór przejmie władzę nie tylko w lesie?

Na pierwszy rzut oka

Zacznijmy od kwestii wizualnej. Książka jest zaskakująco cienka – można powiedzieć, że to pozycja średniej wielkości, w porównaniu do innych tytułów z tego gatunku. Nieważne jak duża, istotne, co ma w środku, a treść zapowiadała się bardzo dobrze. Na uwagę zasługuje również przepiękna okładka, mająca wyraziste barwy, przyciągające wzrok, a z tajemniczą postacią po środku – naprawdę przyciąga wzrok. Baśniowy klimat jest dość popularny ostatnimi czasy, a całość idealnie wpisuje się w ten trend.

Rzeczywistość kontra sen

Opis książki zawiera w sobie słowo „oniryczna”. Wskazuje, że rzeczywistość literacka jest przedstawiona jako sen i zdecydowanie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Postacie są dosłownie wyjęte z baśniowych opowiadań. Realni w tym świecie, ale mało prawdopodobni w naszych czasach. Jest ich dość sporo, zaczynając od głównych bohaterów, a na epizodycznych rolach kończąc. Alysa to kluczowy element całej historii i to właśnie o niej dowiadujemy się najwięcej. Dziewczyna walczy ze swoją mroczną stroną, której nie chce dopuścić do władzy. Pragnie być normalna, ponieważ nie rozumie władającego nią daru, łączącego ją z pożeraczkami dusz. Cały czas nie wie, czy jest dobra, a może jednak zła. Życie wystawiło ją na wiele prób, więc mogłaby się poddać mrocznej stronie, tak byłoby łatwiej. Nie chce być jednak jak bliźniaczki, które zabijają według kaprysu. 

Klimat Bestii jest mroczny, wciągający oraz uzależniający. Początkowo, kiedy fabuła się rozwija, pragnie się odkryć jej ciemne zakamarki. Nie można jednak stwierdzić, że to pozycja mrożąca krew w żyłach. Nie da się tutaj przestraszyć, bardziej zaintrygować przedstawioną historią. Choć pomysł był naprawdę ciekawy i godny uwagi, to nie został w pełni wykorzystany. Można powiedzieć: dobre złego początki, ponieważ pierwsza część książki jest dobra, ale rozwinięcie już słabe. Właśnie dlatego miałam problem z oceną tej pozycji. Co zrobić, kiedy pół jest dobre, a reszta zła? 

Średniowieczne klimaty

Historia przedstawiona w książce jest osadzona w czasach stylizowanych na średniowieczne. Zabobony, wierzenia, strach przed demonami są na porządku dziennym. Wszystkie kobiety odbiegające od przyjętych norm, są postrzegane jako czarownice i najchętniej spalonoby je na stosie. Ludzie boją się tego, czego nie potrafią wyjaśnić. Wszystko jest dla nich złe oraz do zwalczenia. Kiedy zasiadałam do czytania, byłam pełna jak najlepszych chęci. Interesujący opis, ciekawa okładka. Wręcz czułam, że ten klimat to strzał w dziesiątkę. 

Coś dobrego też się znajdzie

Najgorsze jest to, że poza ciekawa atmosferą, znalazłam tylko jeden pozytyw. Dosłownie… Mam tu na myśli morał, który w dzisiejszych czasach można bardzo silnie odczuć. Nie powinniśmy bać się wymyślonych, niczym z koszmarów sennych, postaci. Najbardziej trzeba wystrzegać się ludzi – tych, którzy nas otaczają, oraz dalszych. Najgorsi są ci, grający bogobojnych i wierzących, a w sercu noszą zło. Takie osoby tylko udają dobro, a wywołują wokół siebie zamieszanie oraz zniszczenie. Właśnie oni są mieszkańcy książkowej wioski. Nigdy nie wiadomo, co za chwilę zrobią – miło odezwą czy wyklną. 

Równia pochyła

Potem dopadało mnie coraz większe znużenie, które skończyło się dopiero po zamknięciu okładki. Nie wiem, co tak naprawdę się stało, ponieważ pomysł wydawał się naprawdę dobry. Ten tytuł jest po prostu nudny. Akcja traci rozpęd, za dużo zbędnych opisów czy nic nie wnoszących scen. Wiem, że są one potrzebne, żeby scalić całość, ale tutaj przeważają – a to zabija radość czytania. Jak już zaczynało się coś dziać, to zostało prawie natychmiast zakończone. Fabuła jest tak leniwie poprowadzona, że raz mi się przysnęło z twarzą w książce. Nawet strach, który stał się obecny w codziennym życiu mieszkańców, nie wywołał żadnego dreszczyku. Myślałam, że połączenie go z magią będzie dobrą pozycją, a tu klops.

Styl pisania autorki można określić jako poprawny, ale to tyle. Język piękny, czasem starodawny, nie jest zły, ale też nie porywa. Tytuł byłby dobrym uzupełnieniem albo wprowadzeniem do dalszych losów bohaterów. W formie jednego tomu odbieram go jako zaskakująco średni. Czytałam, że ma powstać ekranizacja, którą chętnie zobaczę. Może reżyserowi uda się wycisnąć więcej życia z Bestii.

W każdej pozycji szukam mocnych i słabych stron. Mocną jest na pewno przedstawiona rzeczywistość. Ten mrok czuć z każdej strony. Są to zdecydowanie moje klimaty, dlatego tak bardzo chciałam, żeby Bestia była dobra. Niestety, nie samym mrokiem książka jest pisana. Zabrakło mi tego charakterystycznego dreszczyku, którym charakteryzują się takie tytuły. Gęsiej skórki, uczucia, że ktoś na was patrzy, potrzeby oglądania się za siebie czy może nikogo tam nie ma – tego rodzaju rzeczy. Myślałam, że Bestia stanie się moją marą senną i nie będę mogła zamknąć oczu, jak choćby po Inkubie Artura Urbanowicza.

Are you fu**ing kidding me?

Zabrakło mi w tej powieści wiele, ale chyba najbardziej lepszego przedstawienia całej historii oraz otoczenia. Nie czepiam się stylu pisania, lecz jednoosobowej narracji. Cały świat został przedstawiony tylko przez Alysę. Dzięki takiemu zabiegowi nie mamy możliwości lepiej poznać innych bohaterów oraz rozległej rzeczywistości, jaką chciała nam zaserwować autorka. W napięciu czekałam, żeby odkryć ciemne zakamarki lasu, uczucia bestii czy wszystkie motywy działania bliźniaczek. Nie zapałałam sympatią do żadnego z bohaterów. Płascy i nie wykazywali się więcej niż jedną cechą charakteru, na przykład Alysa miała mroczną naturę, z którą walczyła. Dodatkowo wszyscy zostali przedstawieni za słabo, żeby można było o nich dużo napisać. Przeszkadzało mi to, ponieważ odkrywanie złożoności postaci to jedna z najlepszych zabaw podczas czytania. Możliwe, że wpływ miała na to mnogość osób, które co chwilę przewijały się przez strony. Czekałam na elementy zaskoczenia, aż do ostatniego zdania. 

A ostatecznie…

Ostatecznie wyszło trochę mdło, nijako i ogólnie bardzo przeciętnie, a szkoda, ponieważ pozycja miała bardzo duży potencjał. Nie wiem, dlaczego opis sugeruje, że znajdziemy grozę, bo niczego takiego nie znalazłam. Jestem rozczarowana, ponieważ pomysł jest naprawdę niebanalny. Czy mogę polecić? Tak, jeśli szukacie miernej lektury z elementami baśni. Oczekujący czegoś więcej na pewno się rozczarują.



Moja ocena : 3/6

Recenzja powstała dzięki portalowi Popbookownik <3



Czytaj dalej »

środa, 19 czerwca 2019

Sowie opowieści: Sara Holland - „Everless"


A gdyby tak móc kupić sobie czas... Kiedy życie nie zależy od przypadku, tylko od sumiennych działać mających na celu jak najdłuższe życie? Właśnie taką wizję prezentuje czytelnikowi Sara Holland. Przecież fantasy i wszystkie podgatunki mają nieograniczone pole manewru. Dlatego też zabawa czasem, to nic dziwnego, ale dobre przedstawienie tematu – to już inna sprawa. Nie trzeba tu tworzyć dzieła na miarę Tolkiena, ale przedstawić powieść, która wciągnie na kilka ładnych godzin, bez zbędnych zawiłości fabuły. I właśnie na to liczyłam kiedy do ręki wzięłam Everless

Nie wiesz, co to złamane serce, dopóki ktoś kogo kochasz, nie skona w twoich ramionach

Czas, ach czas i jego niezbadane zakamarki. W Semperze, książkowym królestwie, to waluta lepsza od pieniędzy. I to nie byle jaka, zamknięta w żelaznych okowach przypominających monety, a uszlachetnia ją krew poddanych. Ci najbiedniejsi pozbywają się długiego życia, aby przetrwać kolejny dzień. Tylko możni mają czasu pod dostatkiem i żyją zdecydowanie dłużej, niż powinni. Tytułowy Everless to pałac jednego z pięciu najzamożniejszych rodów. Na jego czele stoi Królowa, która dawno temu wypędziła najeźdźców pragnących odkryć tajemnice krwawego żelaza. Tylko ona wie jak tworzy się ten zacny kruszec. Uczennica Czarodziejki i Alchemika posiada potężną wiedzę, a dla jej efektu poddani upuszczają sobie krwi. I właśnie w takiej scenerii poznajemy główna bohaterkę Jules, która kiedyś żyła na dworze Everless, ale została wygnana z ojcem, kiedy była młoda. Teraz jest siedemnastolatką i walczy o przetrwanie oraz nie chce żeby znalazł ją najstarszy syna władców – Liam Gerling. Bohaterka zna jego mroczny sekret. Aby ratować tatę, powraca na dwór i od tego momentu wszystko się zmienia. Tajemnice zostają odkryte, nic już nie jest tak jak dawniej, a Jules ma pojęcia komu może wierzyć. Czy uda się jej przetrwać, a może okrutna Królowa szybko odkryje jej tożsamość? 



Jaguarze, drogi Jaguarze, w fantasy to wy jednak potraficie, a każda kolejna wydana książka, to klejnot mojej kolekcji. Everless to ciekawa pozycja z intrygującymi i ciekawym pomysłem. Krwawe żelazo będące walutą zmusza czytelnika do zastanowienia się nad sensem naszych pieniędzy. Wszak są głównie po to, żeby móc sobie dogadzać. Ok, żeby wykupić wizytę czy badania również, ale nie tylko. W świecie Holland od waluty zależy życie i krew – dosłownie. 

Można odczuwać radość i smutek jednocześnie. Można spoglądać w przyszłość, żałując jednocześnie tego, co zostało stracone.

Cała książka ma kilka wątków, a jednym z głównych jest poznanie historii krwawego żelaza. Wieść niesie, że Czarodziejka i Alchemik nauczyli Królową tworzenia cennego kruszcu. Tylko czy na pewno? W miarę rozwoju fabuły, czytelnik dowiaduje się jak naprawdę wyglądała wspomniana historia. Odkrywa również wszystkie sekrety pałacu i ludzi w nim mieszkających. Cała powieść to kontrast między dobrem, a złem, bogactwem i biedą. Intrygujące jest powstawanie krwawego żelaza. Jaki jest problem w uboższej części kraju pokazują kolejki ustawiające się żeby dosłownie wykrwawić życie za pieniądze. Proces może wydawać się barbarzyński, ale ma niejako odniesienie do naszych czasów. Często w pogoni za kasą tracimy to co najważniejsze. W powieści wszystko zastało dokładnie przedstawione. I ktoś powie: ale to tylko książka. Może i tak, ale mimo że tamta rzeczywistość jest mocno przerysowana, to wcale nie taka obca. 



Bohaterowie są naprawdę bardzo dobrze wykreowani. Jules, to moja ulubienica. Oczywiście ma momenty, że chce na nią nakrzyczeć, ale w większości, to odważna, dzielna, mądra i przebiegła dziewczyna. Czasem ryzykuje, ale z umiarem. Najbardziej intryguje jej przeszłość i przez to przekręca się strony z prędkością co najmniej światła. Reszta postaci, to ciekawe uzupełnienie treści, ale nie są tylko chwilowymi statystami. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że nic nie jest oczywiste. Czasem wróg może okazać się przyjacielem i na odwrót.

Pojawia się oczywiście wątek miłosny, ale jest uzupełnieniem i scala się z reszta. Nie przytłacza nadmiernymi serduszkami. Bardzo mi się podobał, choć nie zaskoczył. Jakoś czułam, że tak to się może potoczyć. Ilość wątków jest wyważona i nie przytłacza ilością. Wszystko się ładnie ze sobą łączy, a czytanie to przyjemność. Kilka rzeczy można domyślić się bardzo szybko, jednak wiele podtrzymuje w niepewności. Styl pisania jest spójny i nie męczy, a wręcz zachęca do czytania. Sara Holland wykreowała naprawdę ciekawy świat, który jest wart uwagi. 



I tak na koniec, ale to chyba oczywiste: polecam. Naprawdę dobry kawałek fantasy, które wychodzi przed swoje koleżanki. Przyciąga, zaskakuje i dosłownie przykuwa do książki. Polecam z całego serducha i nie mogę się doczekać kontynuacji.


Moja ocena: 6/6

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

Czytaj dalej »

czwartek, 30 maja 2019

Sowie opowieści: Ałbena Grabowska - „Nowy Świat"


Wspierajmy polskich autorów jest moim motywem przewodnim od dłuższego czasu. Może to dziwić, i to bardzo, bo kiedyś byliśmy bardzo oddaleni od siebie. Na całe szczęście rynek się zmienił i dostajemy coś więcej, niż rozbebłane obyczajówki, które aż biły mnie po twarzy kartkami. Tak, polscy autorzy przedstawiają przed czytelnikiem zupełnie inny świat. Ałbena Grabowska głównie pisze obyczajówki, ale nie takie jak wyżej wspominane i Nowy Świat, to coś zupełnie innego w jej dorobku. Zaleciało fantasy na kilometr, w którym wszystkie zasady zostały zmienione. Chcesz wiedzieć więcej? Zapraszam dalej. 

Dom dziecka i trójka przyjaciół, to tylko początek niesamowitej przygody, do której zabiera nas autorka. Sky, Estra i Maroon to zapominane dzieci, które wychowują się u Rodziców. Mają dość ucisków i przyjętego porządku, dlatego uciekają z domu nazwanego Kolebką i wtapiają się w tłum. Każde z nich ma swoje zadanie, żeby zapewnić przetrwanie całej trójce. Bunt maszyn, który zmienił zasady gry, wpłynął na całe społeczeństwo. Świat dzieli się na dwie klasy: Wyżynę, w której jest dobrobyt, a mieszkańcy nie muszą się o nic martwić i tych niższych, którzy muszą walczyć o przetrwanie każdego dnia. Pewnego dnia zostaje porwana córka prezydenta Wyżyn, a bohaterowie zostają wmieszani w spiralę przygody. Co jest prawdą, a co tylko ułuda? 


I teraz przejdźmy do konkretów, bo to one są najważniejsze. Autorka pierwszy raz bawiła się fantasy i wyszło jej to nawet dobrze. Styl pisania jest lekki. Opisy dość ubogie, ale za to nie przytłaczają swoimi skomplikowanymi zwrotami. Widać trochę naleciałości z obyczajówek, ponieważ skupiamy się bardziej na uczuciach, przemyśleniach i dialogach między postaciami. Poznajemy ich najgłębsze myśli. Ma to swoje plusy i minusy. Nie zostajemy przytłoczeni, ale też opisywany świat jest tylko szczątkowy i chciałoby się go lepiej poznać. 

Bohaterowie, szczególnie ci główni, to szereg indywiduów, którzy bardzo się od siebie różnią, a jednocześnie są sobie bliscy. Nie mogę powiedzieć, że kogoś polubiłam bardziej, a innego mniej. Estera to informatyczny freak, Maroon pracuje fizycznie w kopalni, a Sky ma głowę nie od parady i zapamiętuje wszystkie dane. Muszę przyznać, że to trio jest dobrze skonstruowane i nie da się nie lubić. Idealna paczka przyjaciół. 


Jak już wspominałam, świat jest podzielony na lepszych i gorszych, co przypomina trochę rzeczywistość. Oczywiście nie w tak abstrakcyjny sposób jak w powieści, jednak u nas też można spotkać się z takim porównaniem. Masz kasę, to jesteś lepszy. Światem rządzi pieniądz. W tym dziwnym otoczeniu nie ma sprawiedliwości czy równości. Daleko też szukać szansy na rozwijanie pasji czy umiejętności. Dosłowna walka o przetrwanie. Żyj lub giń. 

Książka uruchamia w czytelniku wiele emocji. Na pewno jest smutek, na stan rzeczy, złość, na niesprawiedliwość czy radość, kiedy bohaterom coś się udaje. Nie ukrywam, że cały czas im kibicowałam, a każdą wygraną odbierałam jak swoją. Tempo jest bardzo dobrze dobrane do fabuły. Rozwija się powoli i nie ma zbędnych zaskoczeń. 



Powieść jest idealną propozycją na jedno popołudnie, kiedy chcecie poczytać o innej rzeczywistości, która nie jest wcale daleka od naszej. Bohaterowie są dobrze przedstawieni, a całość spójna. Naprawdę nie ma do czego się przyczepić. Autorce gratuluje wyjścia ze strefy komfortu i spróbowania czegoś nowego. Nie jest to może wybitne dzieło, a raczej lekka lektura skierowana do młodzieży, gdzie starzy wyjadacze też się odnajdą. Podoba mi się przedstawienie przyjaciół, którzy nie bacząc na przeciwności zawsze walczą o swoich.

Moja ocena: 4/6

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

Czytaj dalej »

poniedziałek, 20 maja 2019

Sowie opowieści: Taran Matharu - „Contender. Zawodnik"



Taran Matharu kiedyś jawił mi się jako egzotyczny przystojniak z jakiegoś romansidła. Dopiero po jakimś czasie odkryłam, że pisze na Wattpadzie i to dopiero jak! Najwyraźniej nie tylko ja byłam oczarowana jego historią, bo w 2015 roku na rynku wydawniczym pojawił się Summoner: Początek i z marszu podbił serca. Połączenie wielu różnych wątków i wspomnienie o Pokemonach czy Tolkienie sprawiło, że Matharu, to jedno z gorętszych nazwisk. 

Nawet najbardziej zapiekły wróg wojownika może się stać jego najlepszym nauczycielem.
I tak przechodzimy od zachwytów nad poprzednią seria, do pierwszego tomu kolejnej. Zawodnik to inna liga, trochę bardziej dorosła i dziwnie zbliżona do Igrzysk Śmierci czy Więźnia Labiryntu. Główny bohater jest zmuszony do walki na... arenie w dziwnym świecie. Bo nastolatki też potrafią walczyć. 

Poznajcie Cadea Cartera, którego lot samolotem zmienił się w wyprawę do innego świata i to takiego bardzo dawno, dawno temu. Chłopak został oskarżony o kradzież laptopa i trafia pod kuratelę. Przez wspomnianą wcześniej lotnicza podróż otaczają go prehistoryczne stwory, dawne zdobycze cywilizacji i tubylcy dziwnej planety. Na całe szczęście nie jest sam, ale nie jest to do końca pociecha. Nie ma jednak czasu na gadanie, bo główny bohater, od samego początku zostaje wrzucony w wir walki, a jego wątpliwej reputacji znajomi będą musieli mu pomóc. Juhu, dziwni obcy tak bardzo potrzebni. Okazuje się, że walki są kontrolowane przez bliżej nieopisane istoty, a cała przygoda może różnie się skończyć. Stawka są losy planety Cadea, a na drodze staną dinozaury czy legioniści. Brak wyjścia: walcz lub giń, trzeciej opcji nie ma. 


I już na starcie można zadać sobie pytanie. Zaczerpnięcie z innych książek to dobry pomysł? Tak i nie. Tak – jeśli robi się to na własnych zasadzać, a nie prowadzi typową zżynkę. Nie – jeśli nie wnosi się nic nowego. Na całe szczęście Taran ma głowę na karku i zawsze kieruje się tym pierwszym. Czerpie inspiracje, ale całościowo tworzy coś nowatorskiego. A jeśli do tego można nauczyć się czegoś o historii, to ja jestem bardzo chętna. Cade ma sześć dni do rundy kwalifikacyjnej i nie może jej oblać. Wszak nie chciałby żeby Ziemia zniknęła. Bohater trafia z młodocianymi przestępcami do zupełnie innej rzeczywistości. Żeby przetrwać decyduje się na działania na własną rękę. Tylko czy jego rozległa wiedza na temat historii mu w tym pomoże? 

Przez całą książkę zastanawiałam się gdzie ja tak naprawdę trafiłam. Planeta niby trochę podobna do naszej, ale sprzed tysięcy lat, jednak szczegóły zupełnie tutaj nie pasują. Zabrakło mi lepszego opisu otoczenia. Miałam wrażenie, że postacie skaczą z jednej lokacji do drugiej jakby za pomocą pstryknięcia palców. Nie lubię zbędnych opisów, jednak tutaj było ich za mało żeby do końca wczuć się w klimat. Wiadomo, że czytelnik działa wyobraźnią, a sprawa była naprawdę utrudniona. Na brak eksploracji mógł mieć wpływ nieubłaganie uciekający czas, ale mimo wszystko można było lepiej pochylić się nad kreacją przedstawionego świata. 


Dalej pojawia się pewien problem, ponieważ otoczenie jest szczątkowo przedstawione, za to dinozaury... Autor chyba chciał stworzyć Jurassic Park na własnych zasadach. A w międzyczasie dowiadujemy się, że wspomniany film to bajkopisarstwo niezwiązane z rzeczywistością. Tak, dinusiów jest tu naprawdę dużo i można nieźle poszerzyć sobie o nich wiedzę, 

Bohaterowie są dobrze wykreowani i mamy przekrój większości charakterów. Cade to taki trochę chłopiec do bicia, który oczywiście lubi naukę. Wcześniej gnębiony przez kolegów, teraz pomaga im przetrwać. Postacie drugoplanowe są dość barwne, ale ekstremalnie skrajne. Mamy tutaj kozaków, którzy wiedzą najlepiej oraz chcą być przywódcami, jak i owieczki bojące się odezwać. Urozmaiceniem całej watahy są dziewczyny przeniesione z lat 80. Tak naprawdę one najbardziej potrafią trafić do serca. Akcja książki jest zawrotna i utrzymana w dobrym tempie. Nie ma zbędnych zapychaczy, ani ciągnących się w nieskończonych dywagacji bohaterów. Po prostu jest w punkt, dobrze dopracowana. 



Polecam Zawodnika. Niby skierowana do młodszych czytelników, ale ja świetnie się bawiłam i mogę stwierdzić, że jest dla każdego. Jeśli intrygują was prehistoryczne czasy, dinozaury oraz walka o przetrwanie, to na pewno coś dla was. Fantastyczna lektura, która nie obciąża głowy, a daje miło spędzić czas. Mimo kilku niedociągnięć dobrze wspominam przygodę z kolejną książką Tarana.

Moja ocena: 5/6
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

Czytaj dalej »

piątek, 22 marca 2019

Sowie opowieści: Bianca Iosivoni - „First Last Look"



Oooo, jak ja kocham fajne romanse, które mają ciekawą historię i nie są mieszanką słodko-gorzkiego odpychania, które nie ma żadnego celu. Wiecie, takie przekomarzanie się na siłę, a potem kończy się to dużą ilością seksu. Aż czuje wstyd i lekki niesmak, że książka, na którą poświęcam czas, jest po prostu straszna. Naiwnie jednak wierzę, że takich pozycji jest mało, a ja trafiam na nieliczne okazy i ciągle szukam fajnych perełek, które pozwolą mi miło spędzić czas. Czy First Last Look to właśnie taka pozycja? 

Wcześniej wierzyłam, że miłość i przyjaźń są wieczne. Że mogą wszystko przetrzymać. Ale teraz wiedziałam już, że była tylko jedna osoba, na której mogłam zawsze i wszędzie polegać: ja sama.

Emery Lance jest dziewczyna pragnącą białej kartki w życiorysie. Chce zapomnieć o przeszłości i stworzyć przyszłość na studiach w Wirginii Zachodniej. Odcina się od krzywdzących plotek, nie może dłużej znieść zawistnych spojrzeń ludzi, którzy wcale jej nie znają. Dlatego odda wiele żeby być niezauważalną, ale nie zawsze jest tak, jak chcemy. Szczególnie, że przyjaciel jej współlokatora, Dylan Westbrook, nie daje jej spokoju. Dziewczyna czuje coraz większe przyciąganie, a obiecała sobie, że żaden przystojniak nie zawróci jej w głowie. Tylko czy można uciec od własnego serca? 

Brzmi trochę trywialnie, prawda? Na całe szczęście wcale tak nie jest. Choć muszę przyznać, że schemat powieści jest trochę oklepany i wtórny. Ona – ucieka od złej przeszłości, pragnie nowego startu. Poznaje nowych przyjaciół i jego... A on jest dosłownie nieskazitelny, przystojny, mądry, fajny... Poznają się coraz lepiej, przepracowują swoje sekrety oraz grzeszki. Przyznaje – ale to już było, ale to nie znaczy, że książka jest zła. 



New Adult rządzi się swoimi prawami i człowiek przed tymi nie ucieknie. Elementy są zaczerpnięte z innych powieści, ale nie chodzi o sam pomysł, ale również wykonanie i tu Bianca Iosivoni spisała się naprawdę dobrze. Nie ma bardzo nudnych fragmentów, które wywołują chęć odłożenia książki. Czyta się szybko i sprawnie. A co najważniejsze: dawne dramaty bohaterów nie grają głównych skrzypiec, a są uzupełnieniem całości. 

Wszystkie dialogi i sceny są przemyślane. Nie zabrakło śmiesznych momentów, ale również tych wzruszających. Z treści bije ciepło i lekcja o silnych więziach, która jest naprawdę wartościowa. Mamy zgraną paczkę przyjaciół, która zna się od lat. Można napisać: jak łyse konie. Są ciągle ze sobą, a niewidzenie się przez jeden dzień zakrawa na zbrodnię. Every dopiero dołącza i na początku czuje się dość dziwnie. W końcu nie jest łatwo wbić się w zgrane grono przyjaciół. Szczególnie, kiedy chce się być outsiderką. Z czasem godzi się z faktem, że chce czy nie, już nie będzie sama. 

Wątek przyjaźni ma swoje wady i zalety. Na plus, że fabuła nie skupia się tylko na dwójce głównych bohaterów, ale również na drugoplanowych postaciach, którzy często nakręcają akcje powieści. Dzięki temu nie jest nudno, a całość jest przyjemna w odbiorze. Patrząc pod kątem pesymistycznym, czytelnik dostaje szereg bohaterów, którzy dosłownie zalewają umysł różnymi faktami. Na początku jest ciężko się w tym wszystkim odnaleźć. Co, z kim i dlaczego? Fakty się mieszają, ale gdy uporządkujemy sobie wszystko, lektura jest przyjemna. Dodatkowo jest to pierwszy tom, więc możliwe, że spotkamy się z resztą później, ale kto inny zagra na głównych skrzypcach. 

Ludzie, którym najbardziej ufasz, to również ci, którzy mogą cię najbardziej zranić.
Bohaterowie to tacy ludzie z podwórka, których można spotkać na co dzień. Każdy z nich ma swoje indywidualne cechy, które go wyróżniają. Myślę, że polubiłam wszystkich. Oczywiście jednych bardziej, a innych mniej, z prostego powodu: nie o wszystkich dowiadujemy się tyle samo. Jedni mają epizody, a inni pojawiają się co chwilę. Co do Every, to mądra, skromna i sympatyczna dziewczyna, która chce żyć według własnych zasad i bez przyklejonych etykietek. 


Największym minusem jest wtórność w sytuacjach czy dialogach. I nie piszę tu o prostym stylu, bo nawet takim można stworzyć ciekawe rzeczy. Chodzi o momenty, które co jakiś czas się pojawiają, ale w ciut innej konfiguracji. Jakby niemiecka redakcja nie zrobiła swojej roboty i zostawiła wtórne babole. Ile razy można czytać o podobnych zdarzeniach? Nie wiem czy kojarzycie After? Tę wielką książkę, która co ok. 100 stron powtarzała schemat: kłótnia, nienawiść, godzenie, kłótnia... To coś w tym stylu. Pojawia się też kilka momentów totalnie skupiających się na pierdołach bez znaczenia. Ile razy można przykładać uwagę do ubioru? 

Ale ostatecznie polecam, bo jest to fajna książka na wieczór. Pomaga oderwać głowę od rzeczywistości i pozwala oddać się fajnej historii. Jeśli ktoś potrafi przymknąć oko na powtarzalność niektórych zachowań czy dialogów, to na pewno miło spędzi czas.

Moja ocena: 5/6

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

Czytaj dalej »