sobota, 6 lipca 2019

Sowie opowieści: Artur Urbanowicz - Inkub


Kiedy coś się lubi, to po prostu tak jest i żadna siła wyższa nie jest w stanie zmienić mojego zdania. Właśnie tak mam z mrocznymi powieściami, filmami, serialami. Mózg mówi mi: aaaa, przecież ty się boisz! Co robisz? Rzuć to! A ja z uporem maniaka przewracam stronę i nie mogę doczekać się kontynuacji. Nie ma na to rozsądnego wytłumaczenia, ale strach siedzi sobie we mnie i coraz bardziej zaciska pięści. Jest to ten rodzaj uczucia gdzie powinno się od niego uciekać, ale to jest tak dobre... Właśnie tak jest z twórczością Artura Urbanowicza. Treści jego książek mnie przerażają i wywołują mini zawały, ale są tak dobre, że nie mogę ich odłożyć. Inkub to nowe najnowsze dziecko rodzimego autora. Zachwycił, a może pojawiła się pierwsza klapa? 

Pierwszym skojarzeniem, jakie nasunęło się Vytautasowi, kiedy po raz pierwszy zobaczył z bliska Jakuba Jonia, ojca Sylwii, była Buka. Ta z Muminków, rzecz jasna. 
Tam, tam, tam, tam, tam, tam, tam. Podczas czytania Inkuba cały czas słyszałam w głowie muzykę ze Szczęk. Kolejny raz przenoszę się na Suwalszczyznę, którą coraz lepiej poznaję. Jodoziory to mała wioska, często zapomniana nawet przez okolicznych sąsiadów. Wisi nad nią klątwa przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dla jednych to bajka dla innych prawda, a następni wierzą w tajemnicze złoża pod tamtym terenem. To ich wytłumaczenie na problemy z siecią komórkową czy częste zaniki prądu. Zapomniana i zakopana głęboko w świadomości, do czasu... W jednym z domów zostają znalezione zwłoki splecionego ze sobą małżeństwa. Co dziwne, wyglądają jakby były spalone na popiół. Niedługo po odkryciu znaleziska, wali się ich dom. Nagle wszystko wraca. Społeczeństwo przypomina sobie o zdarzeniach sprzed lat, kiedy to ludzie chorowali, popełniali samobójstwa, zabijali się wzajemnie. Wszystko to przypisywane jest kobiecie, która kiedyś żyła w wiosce. Kiedy zaczynasz w coś wierzyć, staje się to realne. Czy dziwne dźwięki, zielone światło i zamknięty dom mają coś wspólnego z ówczesnym dochodzeniem. Sprawę przejmuje Vytautas Česnauskis, policjant z Suwałk, po tajemniczym samobójstwie kolegi po fachu. Czy jego dochodzenie rozwiąże wszystkie tajemnice? A może sam popadnie w obłęd i nie będzie dla niego ratunku? Jedno jest pewne: zagadka nie będzie prosta do rozwiązania. 

Kiedy dostałam Inkuba do ręki pomyślałam: lata świetle później przebrnę przez taką cegłę. Wiedziałam, że ma ponad siedemset stron, ale co innego sobie to wyobrażać i widzieć. Czytałam tylko w domu, bo nie jest to zdecydowanie egzemplarz podróżny. Z nastawieniem: dam radę, zasiadłam do lektury i... nie mogłam się oderwać. Nie miało znaczenia nic. Dobrze, że obecnie jestem na zwolnieniu, a narzeczony toleruje mojego bzika. Książkę czyta się błyskawicznie mimo gabarytów. Strony furkoczą jak szalone, a człowiek odrywa się tylko po to żeby przespać się chwilę. Znam wcześniejszą twórczość autora, ale po raz pierwszy tak miałam. Kiedy robiło się ciemno, musiałam co jakiś czas obracać się i sprawdzać czy przypadkiem niczego za mną nie ma. Radek miał zakaz zasypiać przede mną. Czy wiedziałam co robię, kiedy rozpoczęłam książkę? Tak. Czy podczas czytania bałam się jak cholera? Tak! Czy żałuje? Nie, ponieważ Inkub to bardzo mocna oraz dobra pozycja, po którą fani mroku, tajemnicy, emocji, kryminału, horroru powinni sięgnąć. 

Niestety, nie znam szczegółów. Na pewno udało im się coś wywołać i nie było to zbyt przyjaźnie nastawione. Z początku nie chciało ich stamtąd wypuścić. W każdym razie, kiedy się wydostali, zamknęli dom na cztery spusty i nikt więcej do niego nie wchodził. Podobno nie zmieniło się to aż do dziś.
Ok, ale co jest takiego niezwykłego w twórczości Artura Urbanowicza, czego nie można znaleźć w innych powieściach? Po pierwsze, to jego zamiłowanie do konkretnego rejonu Polski – Suwalszczyzny, z której pochodzi. Rzadko spotyka się żeby twórca aż tak kochał jakiś teren, żeby wszystkie pozycje umieszczać właśnie tam. Po drugie: styl pisania. Napięcie jest stopniowane, ale bardzo subtelnie. Gdzieś w połowie książki uświadomiłam sobie jak bardzo moje mięśnie są napięte oraz, że nie piłam oraz nie jadłam od dłuższego czasu. Przyznaje, znam wciągające pozycje, ale nie aż tak. Kolejny punkt to opieranie się na wierzeniach i legendach, a nie tylko na wyobraźni. W tym przypadku nie jest to lokalna postać, ale opowiedziana historia była na tyle dobra, że zapomina się o tym fakcie oraz zaczyna wierzyć, że inkub to Jodoziorowy demon. Od dawna wiadomo, że ów istota, rodzaju męskiego, żeruje na kobietach, odwiedza je w snach i wykorzystuje seksualnie. Powoli opanowuje dusze, ciało, umysł. Kontakt z inkubem zawsze kończy się tak samo: całkowitym oddaniem, ponieważ kiedy paktuje się z demonem, wtedy nie ma już odwrotu. Po zebraniu wszystkiego w całość otrzymuje się coś wyjątkowego, wciągającego i nietuzinkowego. Wiadomo, że każdy ma swoje zdanie, ale myślę, iż Inkub spodoba się większości. 

Można wymieniać pozytywy, ale największymi z nich jest klimat. Jodoziory, to miasteczko na pozór zwykłe, ale kiedy człowiek przyjrzy się bliżej, to zobaczy dużo nieścisłości. Czas jakby stanął w miejscu, a mieszkańcy są oderwani od rzeczywistości. Do tego ciągłe chmury, mrok, deszcz. Wydaje się jakby nikt nie był z tej epoki, a atmosfera jest wręcz lepka, obezwładniająca. Jest to jedno z tych miasteczek, które powinno się omijać szerokim łukiem. 

Wiedźma rodzi się się z umiejętnością magii, jest z natury dobra, potrafi rzucić urok, chronić przed złem i oszukać samego szatana, ale raczej pomaga ludziom, choć potrafi się zemścić, gdyby kto ją zezłościł. 
Minusem są na pewno gabaryty, ale tylko pod względem ciężaru książki. Naprawdę ciężko wrzucić ją do torebki i gdzieś wyjść. Ktoś może zapytać: tyle stron, to pewnie idzie się trochę ponudzić? I tutaj kolejne zaskoczenie. Przy wcześniejszych tytułach autora miałam momenty, kiedy to treść mi się momentami dłużyła, a ja czekałam na jakiś rozwój akcji. Tutaj tak nie miałam – przyznaje, że sama byłam w szoku. Skończyłam szybciej, niż niektóre, o połowę mniejsze książki. 

Jest kilka małych zgrzytów, które czasem wywoływały grymas na mojej twarzy. Relacja Vitka, głównego bohatera, z kobietami. Niby przystojny, fajny oraz taki super, a tu na kobiecym polu wychodzi z niego zakompleksiony koleś. Trochę to przerysowane i często chciało mi się śmiać, kiedy to niby wiedział, że jest boski, ale zrzucał swój niefart na okrutny los, a nie na brak ogarnięcia. Pokazanie jak kontakt z wioską wpłynął na jego zachowanie, też jest trochę naciągane, ale jeszcze do przejścia i można uwierzyć w aż taką zmianę. Częste powtórzenia jakiejś cechy charakteru czy przyzwyczajenia stawały się nużące. Wystarczy napisać raz, że bohater oraz jego kumpel Mateusz, to najlepsi przyjaciele, a ten drugi ma moc przyciągania do siebie ludzi za pomocą dowcipu. Nie trzeba co jakiś czas o tym przypominać. I ten punkt, który najbardziej wpływał na moje nadprogramowe wzdychanie: relacje damsko – męskie. Nagle, jak grom z jasnego nieba, pojawia się miłość Vitka, w postaci Sylwii, która jest tak niewinna oraz cudowna, że aż wzięta z najgłębszych czeluści fantazji, czyli nierealna. Jednocześnie dorosła, a uważać trzeba nią jak na dziecko. Niby niewinna, a za chwilę kokietuje jak rasowa kocica, oczywiście nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Serio? Po prostu kobieta cud, dla której człowiek idzie się pokroić, bo ideał pojawił się w Jodoziorach. Nie współgra mi to z całą fabułą i wypacza kobiecy obraz. 


A co jest jeszcze dobrego? Gratisowy rozdział, który autor sprezentował fanom. Może zapowiada następną książkę. Mam taką nadzieję! Do tego odniesienia do wcześniejszych tytułów. Zdaje sobie sprawę, że zapewne nie wszystko wyłapałam i dlatego planuje mały maraton z trzema lekturami. Wisienką na torcie jest posłowie, w którym Artur zdradza kulisy powstawania Inkuba. Wyjaśnia dlaczego go napisał, co nim kierowało oraz ma kilka rad dla czytających. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że cała historia nie jest tak do końca fikcją. Podobno jest gdzieś wioska podobna do Jodozior, która też ma złą sławę. Nie ukrywam, że jeszcze bardziej nakręciłam się na wyjazd w tamte rejony. To wszystko, zebrane w całość sprawia, że poczułam się wyjątkowo, ponieważ tytuł, który otrzymałam stworzony jest z pasji, a wszystko dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Widać, że autorowi zależy na zadowoleniu czytelników oraz żeby jak najlepiej zrozumieli co chciał przekazać i co nim kierowało. 


Na uwagę zasługuje oczywiście wydanie. Powieść zaserwowano w twardej oprawie, co zdecydowanie jest wielkim plusem dla jakości czytania, ale minusem dla wagi, Cieszę się, że okładka jest z w biało, zielono, czarnej tonacji, na którą głosowałam. Myślałam, że zieleń będzie bardziej neonowa, ale nadal fajnie współgra z całością. Porządne wydanie, które szybko się nie rozpadnie, a grzbiet nie złamie po otworzeniu pierwszej strony. Niby nic, ale moje książkoholikowe serduszko naprawdę szybciej bije, kiedy tytuł jest ładnie podany. 


Różne historie, czasy, ale ten sam teren i podobna sytuacja. Bałam się troszkę historycznych odniesień, ponieważ nie jestem ich fanką, ale tutaj spajają całość, a ja łapałam się na tym, że bardziej czekałam na ich kontynuacje, niż tych ówczesnych. Obie historie płynnie się przeplatają i wręcz uzupełniają. W pewnym momencie nie wiadomo czego się człowiek boi bardziej: tego co było czy tego co będzie. Artur Urbanowicz radzi sobie z mrokiem coraz lepiej. Lepi z niego historie przez które nigdy nie będę już taka sama. Po Grzeszniku miałam problem z lustrami, teraz mam wrażenie, że żółte oko co jakiś czas na mnie zerka z zakamarków pokoju. Tworzy coraz lepsze, mocniejsze i zdecydowanie straszniejsze historie. Nie musi wylewać morza krwi na stronach, żeby czytelnik się bał, ani stosować praktyki jump scare. Recenzję piszę po dobrej chwili od przeczytania powieści, a mimo to, kiedy patrzę na okładkę, przechodzi mnie dreszcz. Jest to jeden z tych tytułów, do których na pewno wrócę, żeby wycisnąć jak cytrynę – do samego końca, a potem rozkoszować się pyszną lemoniadą. Nie ukrywam, że mam smaka na więcej. Artur jeszcze bardziej podbił stawkę. Twórca do którego mam duży sentyment i na pewno zawsze będzie gościł w mojej biblioteczce. Pozostaje tylko nadzieje, że twórca popracuje nad obrazem kobiet w swoich tytułach i będą to najlepsze egzemplarze na rynku. Z całego serducha polecam! 






Moja ocena: 6/6

4 komentarze:

  1. U mnie jeszcze "Inkub" czeka na półce na swoją kolej, ale mam ogromne wymagania po tylu pozytywnych recenzjach, jakie widziałam na blogach.
    Świetne, klimatyczne zdjęcia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że zdjęcia się podobają :) Bardzo lubię jak pasują do klimatu :) Znam to. Też bardzo uważnie przyglądam się tytułowi szeroko polecanemu. Inkub to sztos :D

      Usuń
  2. Ciekawa propozycja, choć okładka jest przerażająca, szczególnie w twoich odsłonach to myślę , że się skuszę.
    Pozdrawiam
    https://www.czarownicaznatury.com/2019/07/14-zio-i-przypraw-ktore-pomoga-ci.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubię jak zdjęcia odnoszą się do treści. Inkub też w wielu miejscach przeraża :P Serdecznie polecam!

    OdpowiedzUsuń